i tchorz wodziły się w obfitości wzdłuż potoku, nie był to jednak zwierz niebezpieczny. Pewnego dnia napotkały starą wydrę. Była to olbrzymka swgo rodzaju; sierć w owej porze roku miała barwy brudno-szarej.
Kazan, leniwy obecnie, bo obżarty, popatrzył na nią niedbale. Szara Wilczyca długo węszyła w powietrzu ostrą woń ryb, jaka zalatywała od owego stworzenia; wodna istota obchodziła ich oboje tyle właśnie, co pień, płynący z prądem strumienia. Pies i wilczyca szły dalej, nie przypuszczając ani na chwilę, że to tłuste, niezgrabne stworzenie o głupiem wejrzeniu, z ogonem czarnym jak węgiel, stanie się niebawem ich sojusznikiem w jednej z tych walk na śmierć i życie, jakie staczają pomiędzy sobą mieszkańcy Wildu. Tragiczne, przepojone nienawiścią walki, kończące się dopiero ze śmiercią słabszego, a których jedynym świadkiem jest niebo, obojętne i nieme, i wiatr rozpraszający po świecie wspomnienia owych bojów.
Człowiek w owej górnej części doliny nie pojawił się już od szeregu lat, — cała rodzina bobrów zażywała też tam słodyczy życia w pokoju.
Wodzem plemienia był stary, czcigodny patrjarcha, któregoby Indjanin w swej obrazowej mowie nazwał Złamanym Zębem. Z czterech mocnych kłów bowiem, służącym bobrom do ścinania drzew przy budowie tam, jeden wyłamał się staremu przywódcy gromady.
Sześć lat minęło właśnie, odkąd Złamany Ząb przybył do owej miejscowości wraz z czterema innymi rówieśnikami i odkąd bobry zbudowały tam pierwszą tamę i pierwszą chatę na wodzie.
W kwietniu następnego roku żona Złamanego Zęba obdarzyła go czworgiem potomstwa; inne przysporzyły kolonji po dwoje, po troje lub po czworo nowych członków rodu.
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/182
Ta strona została przepisana.