Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/195

Ta strona została przepisana.

około sześćdziesięciu funtów. Skoro się dostał do wody, był już odtąd w swoim żywiole i uczepiwszy się całą zawziętością gardzieli Kazana, szedł na dno niby kawał ołowiu, pociągając za sobą przeciwnika.
Zielona woda zalała Kazanowi pysk, uszy, ślepia i nozdrza. Oślepł i począł się dusić. Jęło mu się kręcić we łbie. Jednakże, miast szarpać się i usiłować jaknajrychlej wyzwolić z uścisku, upierał się, by nie wypuścić Złamanego Zęba, wstrzymując oddech i coraz silniej zaciskając kły.
Wkrótce wyczuł pod łapami miękie, błotniste dno stawu i począł zanurzać się w bagno.
Wówczas dopiero zdjął go strach, zrozumiał bowiem, że w walce tej chodzi o jego życie. Puścił Złamanego Zęba i zawarł jaknajszczelniej paszczę, myśląc już o tem jedynie, aby go woda nie zalała. Z całej mocy jął się teraz szarpać, chcąc się wydrzeć przeciwnikowi i wypłynąć na powierzchnię, na wolne powietrze, do życia.
Przedsięwzięcie to, któreby na lądzie wydało się mu igraszką, tu stawało się niesłychanie trudne. Uchwyt starego bobra pod wodą wydał mu się straszliwszy niżli uścisk rysia na wolnem powietrzu. Jak na nieszczęście, ku zmąconej przy szamotaniu się wodzie nadpływał inny bóbr, dorosły, krępy w sobie i silny. Jeśli Złamanemu Zębowi pośpieszy z pomocą, to Kazan będzie się musiał pożegnać z życiem. Los jednakże zdarzył inaczej.
Stary patrjarcha nie był stworzeniem mściwem. Nie pożądał on ani krwi, ani śmierci nieprzyjaciela. Wyzwoliwszy się wreszcie od dziwnego napastnika, który się nań już podwakroć rzucił, a który teraz nie był już w stanie wyrządzić mu nic złego, nie widział obecnie żadnej racji, by go zatrzymywać dłużej pod wodą. Rozwarł więc zaciśnięte zęby.