A właśnie był czas najwyższy, pies bowiem tracił już siły, zduszony brakiem powietrza. Zdołał wszakże wypłynąć na powierzchnię i uczepiwszy się przedniemi lapami za jakieś młode drzewko, zrzucone na budowaną tamę, trzymał tak łeb ponad wodą przez dobrych kilka minut, póki się nie nałykał powietrza i nie odzyskał sił na tyle, by się móc wdrapać na brzeg.
Był przygnębiony tem wszystkiem niewypowiedzianie. Przemókł, jak nigdy w życiu dotychczas i dygotał na całem ciele. Rozwarł pysk i ziajał okrutnie. Pobito go jaknajsromotniej. A przecież zwycięzcą była istota znacznie odeń pośledniejszego gatunku. To go właśnie najbardziej gnębiło. Ledwie się wlokąc, wyglądem budząc politowanie, poszedł w górę strumienia aż do miejsca, gdzie go przebył wpław i gdzie po drugiej stronie pozostała czekająca nań Szara Wilczyca.
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/196
Ta strona została przepisana.