Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Przed namiotami paliło się ogromne ognisko, w pobliżu ognia zaś stały długie, wąskie sanki. Śród drzew pobliskich widać było liczne cienie z błyszczącemi w mroku oczyma; Kazan poznał je niezwłocznie, byli to jego dawni towarzysze uprzęźni. Gdy Thorpe wiązał go na łańcuchu do płozy sanek, naprężył się i znieruchomiał: znów więc rozpocznie w tym lesie znajomy sobie żywot przywódcy uprzężnej sfory.
Izabellę bawiło to ciekawe, nieznane jej dotąd życie, w którem brać miała teraz udział: wszystko ją tam zajmowało nad wyraz, aż z uciechy klaskała w ręce. Thorpe, podniósłszy i odrzuciwszy w tył płócienną zasłonę u wejścia do namiotu, poprosił, by weszła pierwsza. Skoro znikła, nie rzuciwszy nawet oczyma poza się, nie ozwawszy się nawet, Kazana ogarnął smutek i, skomląc zcicha, spojrzał na Mac Cready’ego.
W namiocie zaś Thorpe mówił do żony:
— Przykro mi niewymownie, droga moja, że stary Jackpine, mój dawny przewodnik, nie chciał z nami pozostać. Był to ochrzczony Indjanin, człowiek, na którym można było polegać. On mnie tu doprowadził; ale potem chciał wrócić do swoich. Anim go prośbą nie mógł skłonić ani pieniędzmi. A dałbym chętnie całomiesięczny zarobek, byś mogła zobaczyć Izabello, jak powoził sankami. Ten Mac Cready nie bardzo budzi we mnie zaufanie. To szczególny człowiek, powiedział o nim agent kompanji, który mi go wynalazł, ale zna podobno całą tę leśna okolicę, gdzie mamy pracować, jak swoje dziesięć palców. Psy nie lubią, gdy się im zmienia woźnicę i boczą się zawsze na nowego. Kazan zwłaszcza, pewien jestem, za grosz się doń nie przywiąże.
Kazan, nastawiwszy uszy, zasłuchał się teraz w głos Izabelli, która coś właśnie mówiła we wnętrzu namiotu.