przez góry i doliny. Niekiedy, opadając z sił, chwytał królika i zjadał parę kęsów, przesypiał się godzinę lub dwie, by się znów porwać i biec w dalszym ciągu.
Czwartej nocy stanął na dolinie, ciągnącej się ku moczarowi.
Biegł więc dalej brzegiem strumienia i minął pierwszą osadę bobrów, nie zwróciwszy nawet na nią uwagi. Dopiero gdy przybył do drugiej kolonji, założonej pod wodzą Złamanego Zęba, stropił się nagle. O tem zapomniał był zupełnie.
Złamany Ząb i jego pracownicy dokończyli i udoskonalili swe dzieło. Sztuczny staw, zalewający moczar, rozlał się jeszcze szerzej, a wypróchniałe drzewo z ciepłem, zabezpieczonem od wiatrów gniazdem znikło gdzieś zupełnie. Trudno było nawet rozeznać się w okolicy.
Kazan przystanął i, osłupiały, wpatrzył się w wodę, węsząc w powietrzu, przesyconem ckliwą wonią zaborców.
Podział się gdzieś cały jego zapał i wytrwałość. Łapy miał obolałe od długiego, uporczywego biegu. Żebra mu sterczały od niedostatecznego pożywienia. W ciągu całego dnia krążył dokoła stawu, poszukując ciągle wszyscy. Z nastroszoną siercią na grzbiecie, z zapadłemi bokami, z biegającem, niespokojnem wejrzeniem miał wygląd wystraszonego, ściganego zwierzęcia. I tu również nie było wiernej towarzyszki.
A przecież i ona tu była, przeszła tędy. Kręcąc się i węsząc przy biegu strumienia, nieco powyżej stawu, Kazan natrafił na kupkę pogryzionych mięczaków rzecznych. Były to resztki posiłku ślepej wilczycy.
Kazan poczuł woń prawie już zupelnie zwietrzałą swej towarzyszki, poczem rzucił się na ziemię pod jakimś nisko zwisającym konarem i zasnął
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/240
Ta strona została przepisana.