Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/55

Ta strona została przepisana.
ODZYSKANE PIESZCZOTY.

Stary traper Piotr Radisson, ustawiwszy namiot na obrzeżu niewielkiego lasku, złożonego z cedrów i sosen, niecił teraz ognisko. Z dwunastu bodaj ran, zadanych wilczemi kłami, krwawił obficie, a ponadto czuł, jak mu się w piersiach rozwierała inna, dawna rana, o której on tylko wiedział, jak bardzo była groźna.
Znosił jedno po drugiem pocięte polana i zwalał je na stos już podpalony, a drobne języczki ognia lizały chciwie chróst, użyty na podpałkę. Następnie zrobił zapas drzewa na całą noc.
Janina, dotąd siedząca na sankach, przypatrywała się ojcu rozszerzonemi jeszcze z przerażenia oczyma, dygocąc całem ciałem. Do piersi przyciskała wciąż jeszcze swe maleństwo. W poblasku ognia złotem lśniły się jej długie czarne włosy. Twarz miała tak młodą, tak dziecięcą, że patrząc na nią, trudno byłoby uwierzyć, by była już matką.
Wreszcie stary Piotr, rzuciwszy na ogień ostatnią, wiązkę drew, odwrócił się ku Janinie i dysząc ciężko, począł się śmiać.
— Nie wiele brakło, ma cherie rzekł ciężkim, schrypłym głosem, — a byłoby już po nas.