Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/75

Ta strona została przepisana.

w derki i przywiązanej na sankach. Kobieta ugięła kolan i poczęła się modlić.
Gdy wreszcie powróciła ku zaprzęgowi, była blada i zalewała się łzami. Spojrzała raz jeszcze ku ponuremu barrenowi, ciągnącemu się przed nią nieskończoną równiną. Potem schyliwszy się ponad psem, nałożyła nań uprząż, drugą zaś szleję założyła sobie na pierś, jak to poprzednio czynił jej ojciec; ruszono wreszcie w drogę.
Szli tak oboje w kierunku wskazanym przez Piotra Radissona. Iść było niezmiernie trudno po miękim śniegu, jaki spadł w przeddzień, miejscami układając się w wysokie, sypkie zwały.
W pewnej chwili Janina pośliznęla się i upadła na jeden z takich śnieżnych zwałów. Upadając, zgubiła czapkę futrzaną i włosy rozsypały się jej po śniegu. Kazan przypadł do niej susem i końcem pyska dotknął jej twarzy.
— Wilku! — jęknęła. — Oh, Wilku!
Wstała z wysiłkiem, otrząsnęła się ze śniegu i znów ruszono w drogę.
Wreszcie dobrnęła do rzeki i sanki mniej już ciężyły na lodzie, gdzie śniegu nie tak było wiele. Ale wnet począł wiać gwałtowny wiatr północno–wschodni. Dął prosto w twarz, toteż Janina, ciągnąc wraz z Kazanem sanki, stale musiała schylać głowę.
Uszedłszy około pół mili przystanęła wreszcie, bo jej zabrakło tchu; i znów ogarnął ją poryw rozpaczy.
Zadygotała cała ode łkania. Piętnaście mil! Zacisnęła ręce na piersi i gnąc grzbiet, jak ktoś osmagany biczem, odwróciła się tyłem, chcąc tchu zaczerpnąć. Na sankach spostrzegła dziecko, spoczywające w spokoju. Widok ten podziałał na nią jak pociśnięcie ostrogą; znów też jęła się zmagać z wichurą.