Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/77

Ta strona została przepisana.

Kazan ciągnął sanki w dalszym ciągu, wytężając wszystkie siły. Ledwie mogła za nim nadążyć i nie zatracić śladu. Nogi ciężyły jej jak ołów, szła też z coraz większym wysiłkiem, modląc się po cichu o ocalenie dziecka.
Wydało się jej w pewnej chwili, ze sanki odbiegły gdzieś daleko, że widać je jakby ledwie dostrzegalny czarny punkt na widnokręgu. Kazan uciekał gdzieś z jej dzieckiem! Krzyknęła w głos ze zgrozy. Ale było to tylko złudzenie optyczne wskutek zmęczenia oczu. Sanki oddalone były zaledwie o dwadzieścia kroków i po krótkim wysiłku zdołała je dogonić.
Zwaliła się na nie z jękiem, ogarnęła dzieciątko swe rękoma i zamknąwszy oczy, przycisnęła głowę do futra. Przez mgnienie oka wydało się jej, że już jest w domu, szczęśliwa... A potem równie nagle słodka wizja rozwiała się i znowu przed oczyma stanęła jej straszna rzeczywistość.
Kazan przystanął; przysiadł na zadzie i poglądał na nią mądremi oczyma.
Leżała nieruchoma na sankach, czekał więc, aż się ocknie i zagada doń. Gdy zaś przez dłuższą chwilę nie poruszała się zupełnie, podszedł ku niej i począł ją obwąchiwać. Próżno jednak.
Aż nagle podniósł łeb do góry i jął coś węszyć w powietrzu. Z wiatrem dolatywała jakaś woń szczególna.
Znów więc począł pyskiem trącać Janinę, jakgdyby chcąc jej coś oznajmić. Ale leżała wciąż bez ruchu. Zaskomlił naprzód płaczliwie a potem szczeknął piskliwie, jakby się na coś skarżył.
Tymczasem owa woń tajemnicze, dolatująca doń z wiatrem, stawała się coraz uchwytniejsza; Kazan więc, naparłszy silniej na uprząż, jął sam ciągnąć sanki, na których teraz leżała Janina.
Wskutek znacznie zwiększonego ciężaru musiał