Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/78

Ta strona została przepisana.

porządnie natężać muskuły, a mimo to sanki, skrzypiąc płozami, z trudem się ledwie posuwały. Chwilami przystawał i nabierał tchu. Za każdym razem węszył też w powietrzu rozedrganemi nozdrzami, odwracał się ku Janinie, skomląc nad nią i usiłując ją obudzić.
Wpadł dalej w stos śniegu i ledwie cal za calem zdołał zeń wyciągnąć sanki. Potem odnalazł znów gładką powierzchnię lodową i począł ciągnąć tem żwawiej, że źródło, z którego sączyła się woń tajemnicza, wydało mu się teraz znacznie bliższe.
Na jednym ze stromych brzegów stawu zarysowała się wyrwa, przez którą wpadał do rzeki jakiś dopływ. Gdyby Janina się była ocknęła, w tę stronę właśnie skierowałaby zaprzęg. Kazanowi powonienie zastąpiło przewodnika.
W dziesięć minut potem ozwał się on głośnem, wesołem ujadaniem, na które odpowiedziało mu naszczekiwanie pół tuzina psów uprzężnych. Stała tam chata z bierwion nad brzegiem rzeczki w małym wąwozie, nad którym wznosił się lasek sosnowy. Ponad dachem widać było pióropusz dymu. Właśnie ową woń dymu wyczuł z oddala.
Brzeg wznosił się stromo aż pod chatę. Kazan natężył wszystkie siły i zaciągnął sanki wraz z leżącym na nich ciężarem przed próg chaty. Następnie przysiadł obok leżącej w omdleniu Janiny, podniósł pysk ku mrocznemu niebu i zawył przeciągle.
W tejże prawie chwili otwarły się drzwi i na próg wybiegł jakiś człowiek.
Przekrwionemi od mrozu i wiatru oczyma dojrzał Kazan, jak mężczyzna ów z okrzykiem zdumienia na ustach pochylił się nad leżącą na sankach Janiną. Niemal jednocześnie ze stosu futer ozwało się żałosne, napół zduszone kwilenie dziecka.
Kazan opadł z sił zupełnie. Cała jego energja życiowa gdzieś się podziała. Skórę na łapach i pa-