Szczenięta podobniejsze raczej do trzech włochatych kul pilśniowych, zataczały się co krok, przewracały, tuliły się chwilami do matki, równie niezgrabne jak ludzkie maleństwo z chaty. Kazan przyglądał się im z uwagą. Nasłuchiwał ich nieudolnego, niemowlęcego skomlenia i jękliwych skowytów; przypatrywał się im, jak łaziły niezgrabnie na uginających się pod ich ciężarem czterech łapkach, podobnie jak poprzednio wpatrywał się w dziecko, usiłujące chodzić na dwóch nóżkach. Widowisko to sprawiało mu roskosz nieopisaną.
Gdy jednak księżyc wzbił się już na strop nieba i gdy noc stała się równie niemal jasna jak dzień, przestał wreszcie Kazan podziwiać swe potomstwo i zbiegłszy w dolinę, popędził na łowy.
Natknął się przedewszystkiem na wielkiego białego królika, który mu się wyrwał z pod nóg. Uganiał się za nim coś około pół mili, lecz nie był w stanie go schwytać. Wreszcie zrozumiał, że należało raczej poniechać pościgu. Mógł był bowiem pokusić się o znużenie w pogoni renifera albo karibu, pędzących w ucieczce wprost przed siebie i pozostawiających za sobą mocne wyciski racic. Ale nie tak to łatwo ścigać drobną zwierzynę, kryjącą się niespodziewanie w niedostępne haszcze i zarośla; lis raczej niźli wilk może się o to pokusić.
Włóczył się więc po lesie, myszkując zcicha, bacząc, by mu gałązka nie zatrzeszczała pod stopą, aż wpadł znienacka na innego białego królika. Skok jeden i drugi, odmierzone mistrzowsko, i już trzymał w paszczy wyborną wieczerzę dla swej Szarej Wilczycy.
Wracał z polowania spokojnie, lekkim truchtem, od czasu do czasu przystając i rzucając na ziemię śnieżystego królika, który mógł ważyć coś około siedmiu funtów; ciężki był, aż mu się od niesienia męczyły szczęki.
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/91
Ta strona została przepisana.