— Czego pan żądasz? — zapytałem spokojnie.
— Jestem pan Brouczek, Maciéj Brouczek, mieszkaniec praski i właściciel domu trzypiętrowego, domu bez grosza długu. Mam dwunastu lokatorów, wszyscy bardzo porządni ludzie, oprócz jednego malarza; zresztą wszyscy bardzo porządni, wyżsi urzędnicy sądu krajowego. Cieszę się powszechnym szacunkiem i nie mogę ścierpiéć, aby jakiś tam wisielec szarpał moją sławę, któréj przecież nie znalazłem na ulicy i nie ukradłem nikomu; aby nazywał mię jakimś masty... misty... mistyfi... hm... hm... aby mię stawił pod pręgierzem śmieszności przez głupie opowiadania o księżycu, w których niéma ani słowa prawdy.
— Brouczek, Brouczek... — mruczałem pod nosem, szukając w pamięci, azali to nazwisko nie jest mi zkąd znaném, aż przypomniałem sobie nareszcie „Wycieczkę pana Brouczka na księżyc“ przez B. Rouska, opis fantastycznéj podróży, który roku zeszłego przyjąłem był do „Kwiatów.“[1]
Byłem, niestety, z owym Rouskiem poniekąd w stosunkach przyjaznych, skutkiem tego miałem z nim trochę kłopotów wobec đość chwiejnéj jego pozycyi materyalnéj. Mógł on bowiem znaléźć sobie dość nawet korzystne posady i stać się użytecznym członkiem społeczeństwa, ale dyabli mu nadali wziąć się do pisania wierszy i nowelek; niewybredni recenzenci i przyjaciele pochwalili go kiedyś i los biedaka był od tego czasu zwichniętym.
- ↑ Autor, Czech, jest redaktorem czasopisma „Kwiaty,“ wychodzącego w Pradze. (Przyp. tłum.).