Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/100

Ta strona została przepisana.

— Gdybym mógł był przewidziéć!... Proszę, bądźcie wyrozumiali, wszak to ziemianin.
— Dotychczas nigdy nie był w towarzystwie księżycowém — dodał mecenas, także powstając. — Zaprowadzę go z Błękitnym do malarzy, a tymczasem błagam wieszczów, aby zabawiali się przez chwilę sami wymianą swych tajemnic nadświatowych.
Wyglądało to oczywiście na grzeczne wyrzucenie za drzwi pana Brouczka, który zmieszany wychodził za mecenasem i Błękitnym, nie mając odwagi pożegnać się z wieszczami, spoglądającymi tylko czasem na niego z pod oczu i ściskającymi usta ze wstrętu i pogardy.
Na korytarzu Błękitny ozwał się do niego kwaśno:
— Nie przypuszczałem, że taki kłopot mi sprawisz swoją nieprzyzwoitością ziemską.
— Nieprzyzwoitością? Cóżem przecie powiedział takiego?
— Jeśli wasza mowa ziemska nie wstydzi się takich słów obrzydliwych...
— Obrzydliwych słów? Jakich obrzydliwych słów? Przecież nie powiedziałem nic innego, tylko, że mój nos...
Obaj selenici podnieśli ku niemu z przestrachu ręce.
— Milcz! — zawołał Błękitny — i nigdy więcéj nie pokalaj tém słowem szpetném naszego czystego powietrza księżycowego.
— Na miłość Boga! jakiém słowem? Czyż w końcu nie mogę mówić o swym nosie? Cha, cha, cha, cha!
— Naturalnie, nie możesz. Daje to smutne świadectwo i o tobie i o ziemianach wogóle, że trzeba dopiero