— To mój najgenialniejszy malarz, Mgłomił Powietrzny — prezentował Czarolśniący, — a oto, mistrzu, gość z dalekiéj kuli ziemskiéj, o którym słyszałeś już ode mnie, ze sławnym poetą naszym, Gwiazdomirem Błękitnym. Obaj proszą cię pokornie, abyś im pozwolił upaść na kolana przed ostatniém arcydziełem twojém.
Malarz w milczeniu ściągnął zasłonę, zakrywającą wielki obraz, umieszczony w rogu pracowni.
Z ust Błękitnego wyrwał się okrzyk wielkiego podziwu; poeta kląkł na kolana i, złożywszy ręce na piersiach, patrzył na obraz w zachwycie, jakby olśniony widziadłem nadpowietrzném.
— Oczarowany jesteś, prawda? — mówił mu mecenas spokojnie. — Patrz-no tylko, jaka głębokość i podniosłość myśli! Jaka siła i wdzięk wykonania! Jaka symetrya w każdéj linii! Mów i ty, jeśli z zachwytu nie oniemiałeś, mów, ziemianinie, co sądzisz o tém nieśmiertelném arcydziele?
Pan Brouczek wcale nie był zachwycony. Miał nad swém łóżkiem dwa tanio kupione oleodruki: „Śpiącą odaliskę“ i „Zachód słońca w odnodze neapolitańskiéj“ — i te mu się o wiele więcéj podobały, niż ta dziwaczna jakaś bazgranina.
Jednakże umiarkował swój sąd i rzekł:
— No, niezłe to, niezłe. Sądzę tylko, że nie szkodziłoby nieco więcéj kolorów; zdaje mi się, że to jest dopiero szkic do obrazu.
Mecenas z Błękitnym odskoczyli jak opętani, zaś malarz zwrócił się do pana Brouczka z gniewem:
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/104
Ta strona została przepisana.