Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/108

Ta strona została przepisana.

— Obowiązek gospodarza woła mię napowrót do sali śpiewaków — mówił Czarolśniący, — ale mistrz Żarny, gdy się nasycicie widokiem jego arcydzieła, sam was łaskawie oprowadzi po pozostałych pracowniach.
— O, nie! to zbyteczne — rzekł Żarny; — cóżby oni tam zobaczyli! Rad pozwalam zostać im przy mym obrazie do wieczora, poczém zapalę światło, aby mogli go jeszcze obejrzéć i w efektowném oświetleniu.
Mecenas odszedł spokojny, a tymczasem Błękitny już klęczał przed obrazem i głośno dziękował niebu, że mu pozwoliło oglądać cud taki. Gdy skończył swe dytyramby, malarz rzekł do niego:
— Teraz wstań i spójrz ztąd.
— Ach!
— A teraz z téj strony.
— Ach, ach!
— Żarny przeprowadzał gości z kąta w kąt po całéj pracowni, troskliwie wykazując najdrobniejsze szczegóły obrazu, a Błękitny nie szczędził przy tém wykrzyków podziwienia. Gdy w końcu sam malarz był tą nieustanną bieganiną zmęczony, postawił przed obrazem trzy krzesła i zaczął:
— Tak. Teraz zostawmy słowa...
— Które nie zdołają uwydatnić ani cienia téj piękności — przerwał poéta.
— A patrzmy spokojnie aż do wieczora — zakończył malarz.
Usiedli na krzesłach; Żarny, pośrodku, kręcił ciągle głową na lewo i prawo, patrząc to na Błękitnego, to na Brouczka, aby ułowić najmniejsze wrażenie w ich twa-