— Jestem zgubiony! — jęknął pan Brouczek i rozpaczliwie chwycił się za głowę. — Więc po to dostałem się na księżyc, abym zginął mizernie z głodu i pragnienia!
— Dlaczegóżbyś miał zginąć — pocieszał go zdjęty litością Błękitny. — Czyż my, selenici, nie jesteśmy zdrowi? Przeciwnie, powinieneś dziękować niebu, gdyż skutkiem nowego trybu życia twe niezgrabne, ociężałe ciało ziemskie powoli nabierze lekkości i delikatności księżycowéj.
— Śliczna mi pociecha! Pięknie dziękuję za tę sławę suchotniczą. Po to przecież nie przybyłem na księżyc; takim mógłbym się stać i na ziemi. A jak długo tak wytrwam? Na ziemi zwolennicy postu głodzą się najwyżéj czterdzieści dni, i to jeszcze czasem zjedzą jakie takie gałgaństwo. O! Boże mój, Boże!
— Więc gryź tymczasem korzonki roślin księżycowych.
— Moi panowie, proszę, dajcie pokój tym żartom! Korzonki! Za dawnych czasów żywili się niemi pustelnicy; a zresztą, kto wie, jakie to były jeszcze korzonki! Bez kropli piwa! Rosę łykać, jak żabka zielona. Panie niebieski!
— A cóż wy, ziemianie, nie żywicie się roślinami?
— Chyba głupi jarosze. My, ludzie rozumni, jadamy mięso.
— Mięso? — zadziwił się Błękitny.
— Czegóż waćpan oczy wytrzeszczasz? Wszak nie myślisz, że ludzkie mięso? Jemy mięso wołowe, baranie, cielęce...
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/111
Ta strona została przepisana.