Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/114

Ta strona została przepisana.

— Wejście na nasze koncerty jest bezpłatne — odparł selenita. — Przeciwnie, my sami płacimy wchodzącym na koncert.
I wcisnął naszemu bohaterowi do rąk dużą złotą monetę, którą trzymał w prawéj ręce. Chciał mu zwrócić i jego pieniądz srebrny, ale Brouczek machnął ręką.
— Zatrzymaj to przy sobie na pamiątkę!
Ostatnie słowo wymówił z naciskiem.
— Po co mi pieniądze, gdy za nie nic zgoła nie dostanę, czém mógłbym głód zaspokoić! — wzdychał.
Wiadomość o pokarmie księżycowym pogrążyła go w czarnéj rozpaczy. Groźna ta nowina zajęła wszystkie jego myśli. Już nawet nie zauważył nowego chwalebnego zwyczaju na księżycu i nie myślał nad tém, czyby na ziemi nie można było wprowadzić tegoż systemu płacenia dukatami publiczności, idącéj na koncert. Ze zgrozą oczekiwał blizkiéj śmierci.
— Korzonkami lub drzewem słodkiém nie podtrzymam życia — skarżył się niebu, a wolę głową na dół wpaść do jakiego krateru księżycowego, niżbym miał pić rosę.
Te myśli samobójcze przerwał mu sąsiad, selenita, wyglądający bardzo niepozornie.
— Czy to ty jesteś tym okazem ziemskim, którym Czarolśniący chwali się każdemu, kogo spotka? — pytał. — Nie wyglądasz coś tak, jakby ci bardzo podobało się na księżycu. Zaprawdę, są tu okropne, rozpaczliwe stosunki. Wszystko wszędzie trąci zgnilizną. Weźmy naprzykład literaturę: ja jestem poetą... (był to właśnie poeta ostatniego rzędu, gdyż nie miał na sobie habitu, a natomiast jakąś starą, wynoszoną komżę kościelną)