tucyi państwowéj krzesło, na którém mogliby posadzić twoją niepozorną osobę.“
Tak przemawiałem nieraz do biedaka. On zaś wtedy kręcił się zwykle na krześle w milczeniu, gryzł paznokcie, myśląc w duchu, jakim sposobem mógłby mnie obdarzyć nową elukubracyą.
W roku zeszłym właśnie udało mu się podejść mnie wcale zręcznie.
Pewnego dnia przyleciał z okiem rozpłomienioném i począł pleść niestworzone rzeczy o jakiéjś pracy, która zamierza napisać. Takim bywa zawsze, gdy mu się w mózgu wylęgnie idea nowego utworu. Patrząc na jego oblicze rozpromienione, słuchając jego słów, wypowiadanych z zapałem, uwierzyć można, że istotnie ma w głowie znakomity pomysł, który wszakże, przelany na papier, natychmiast straci wszelki ślad nieśmiertelności.
Tym razem prawił mi o „świetnéj humoresce,“ „ znakomitéj satyrze,“ lub „komicznéj fantazyi,“ czy czémś podobném, a tymczasem przyniósł pierwszy rozdział, który mi natychmiast przeczytał. Dowiedziałem się z niego, że bohaterem nowéj pracy Rouska był jakiś Maciéj Brouczek, właściciel domu w Pradze, który z piwiarni „na wikarce“ na Hradczanach[1] dostał się niepojętym sposobem na księżyc. Co tam widział i czego doświadczył, miało być opowiedziane w następnych rozdziałach.
- ↑ Hradczany — część miasta Pragi, gdzie mieści się zamek królewski. (Przyp. tłum.).