Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/120

Ta strona została przepisana.

Widocznie ścigał i jeszcze w porę dogonił ojciec-filozof wzorowo wychowaną córkę, któréj awanturnicza ucieczka byłaby go pozbawiła jedynéj pociechy i jedynéj słuchaczki jego estetycznych odczytów.
Tak więc pan Brouczek szczęśliwie umknął przed Etereą.
Jednocześnie zaświtała mu nadzieja radosna: zauważył, że księżyc coraz bardziéj zapada w głąb’, a pegaz ustawicznie leci wyżéj i wyżéj. Bezwątpienia przywykł, jak i jego ziemscy bracia bez skrzydeł, słuchać różnych wykrzykników, wskazujących kierunek, jak naprzykład: „heta“ „k’sobie;“ dlatego więc okrzyk: „W górę, pegazie!“ wskazał mu kierunek wprost w górę, którego się téż trzymał.
Ma się rozumiéć, że w tym kierunku gorliwie go podtrzymywał pan Brouczek ciągłém powtarzaniem tego okrzyku, uderzaniem nogami i innemi środkami często zbyt drastycznemi.
Była to szalona jazda. Za nim coraz zmniejszający się w okropnéj przepaści księżyc, przed nim niezmierzona przestrzeń niebieska z gwiazdami, słońcem i rosnącym sierpem ziemi, a on sam pędzi w szalonym galopie na skrzydlatym rumaku, lecącym jak lawina w przepaść bezdenną i muskającym jego skronie rozwiniętemi skrzydłami białemi, jak płachtami śniegu.
Strach i przerażenie opanowały naszego bohatera tak, że zaczął tracić przytomność. Zapamiętał tylko, że naraz jakaś kula ognista, widocznie meteor, straszli-