wata kula, wyrzucona przez odpowiedniéj wielkości działo.
Innéj drogi doprawdy nie znam; chyba autor na zasadzie, że autorom wiele wolno, bez ceremonii rzuci swego bohatera na księżyc, nie zważając wcale na wszelkie prawa natury? Ten właśnie ostatni sposób uznałem za najlepszy. I tą w istocie drogą, nie zaś we śnie, dostał się pan Brouczek na księżyc, jak o tém sam w méj książce jasno i dokładnie opowiada; a cóż autor winien, że owi krytycy więcéj wierzyli ladajakiéj paplaninie policyanta i gospodyni Brouczka?
Inny krytyk wytykał mi, że, jak mówi, niesprawiedliwie daję przytyki krytyce morawskiéj. Doprawdy nie wiem gdzie. Czy może w tém miejscu, gdzie mówię, że zbiedzony pegaz „był widziany nawet i na bratnich Morawach?“ Już słowa „nawet i“ mogły go przekonać, że tenże pegaz tłukł się także i w Czechach, a gdyby tego nie wystarczało, ogłaszam tu najuroczyściéj, że wobec krytyki morawskiéj i czeskiéj zachowuję zawsze głęboki respekt.
Ale najboleśniej dotknął mię w swém sprawozdaniu krytyk jednego prowincyonalnego pisma. Wpadł mu w ręce prospekt, w którym nakładca obiecuje kupującym „Wycieczkę na księżyc“ tyle rozkosznego pokarmu duchowego, że nasz krytyk tylko ślinkę w ustach połykał. Oczekiwał on ogromnego zapasu kolącego dowcipu, krwawéj rzezi satyrycznéj we wszystkich kierunkach życia czeskiego, świetnego humoru i takiego komizmu, że wobec tego wszystkiego będzie mógł tak się rozkoszować i tak pękać od śmiechu, jak ów szlachcic
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/135
Ta strona została przepisana.