hiszpański, gdy czytał Don Kiszota: jedném słowem, Bóg wie, czego nie oczekiwał. A tu masz! Zamiast tego wszystkiego trochę mdłéj lemoniady, trochę tego trywialnego humoru i dowcipu, przy którym czytelnik uśmiecha się tylko z politowaniem; trochę mglistéj pseudosatyry na literaturę, na któréj nikomu nic nie zależy, i na stosunki artystyczne, które nikogo nie obchodzą. Gdyby autor był przynajmniéj w swéj podróży na księżyc zużytkował w jakibądź zajmujący sposób najnowsze zdobycze wiedzy (krytyk daje mi przytém za wzór podniosły traktat naukowy o księżycu pióra Juliusza Verne’a); z takiego opisu księżyca w szacie powieściowéj byłby przynajmniéj czytelnik obok rozrywki czerpał i pewną dozę nauki. Ale do tego brakowało powierzchownie wykształconemu i niedbałemu autorowi, i chęci, i zdolności.
Cóż więc dziwnego, że po tém wszystkiém krytyk mojéj „Wycieczki na księżyc“ czuł się zupełnie zawiedzionym, i że na twarzach innych czytelników w swéj okolicy również dopatrzył takiegoż zawodu.
Temu napastnikowi mogę tu tylko powiedziéć, że trudno jest na wzór Verne’a pisać powieści, popularyzujące wiedzę przyrodniczą: że nie każdy pisarz może być Cerwantesem, a nakoniec, że nie mogę odpowiadać za zbyt świetne obiecanki i lotny styl mego pana nakładcy, który w swym prospekcie uczynił ze mnie „naszego genialnego poetę“ lub coś podobnego...
Broniąc się przed napadami krytyków, naumyślnie udałem, żem w istocie napisał prawdziwą satyrę. Ale większość czytelników przyjęła moje opisanie podróży
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/136
Ta strona została przepisana.