Pierwsze uczucie przestrachu minęło i spokojniéj już zastanawiał się nad ta niespodziewaną przygodą. Spadł prosto i na szczęście bez szwanku przez jakiś otwór do piwnicy. A gdyby tak naprawdę przyszło tu noc przepędzić? Nocleg na legarze lub na gołéj, wilgotnéj ziemi nie byłby zbyt wygodny, ale znów nicby tak groźnego nie było, gdyby raz jeden przespał się w towarzystwie beczek, że tak się wyrażę, w objęciach umiłowanego żywiołu, akurat pod czopem, zkąd za jedném tylko podniesieniem ręki mógłby się sączyć do ust przyjemny strumień pilzneńskiego. Za karę lekkomyślnemu Würflowi użyłby téj przyjemności należycie, a długo potém to zdarzenie dzisiejsze dostarczałoby materyi do wesołéj zabawy na wikarce. Dlatego więc przyświecał wciąż sobie z bijącém sercem, dopatrując niecierpliwie w ciemnościach zarysów pożądanéj beczki.
Patrzył jednak napróżno: przejście było wszędzie puste, wązkie i nieprzyjemne.
W końcu zagasł ostatni promień nadziei. Przejście straciło wszelkie cechy piwnicy, która jedynie tylko mogła w podziemiu uczynić na nim przyjemne wrażenie, a jéj miejsce zajęły straszne obrazy, odpychane dotychczas przez Brouczka całą siłą woli. Trafił bezwątpienia do jakichś katakumb, do labiryntu grobów w murze pod kościołem św. Wita. Zamiast sympatycznych beczek, ukazały się przed jego oczyma spróchniałe trumny, zbutwiałe suknie, zgniłe trupy, lśniące czaszki i całe kościotrupy.
Panu Brouczkowi ze zgrozy włosy dębem stanęły i mimowoli cofnął się w tył. Rzeczywistość opanowała
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/161
Ta strona została przepisana.