jego umysł, zarysowując się w barwach najczarniejszych. Starał się wprawdzie zapomniéć o tych widmach grobowych, wskrzeszając obraz tajemnych przejść, o których tak żywo przed chwilą rozmawiano. Ale i to nie bardzo było ponętném. Na górze, za szklanką piwa w przyjemném towarzystwie pięknie się rozprawiało o takich przejściach; inna zaś jest całkiem rzecz stąpać po nich samotnie, i to jeszcze o północy, nie wiedząc, dokąd się idzie!
Nagle błysła mu w głowie myśl zbawienna! Że téż natychmiast nie wpadł na nią? Wszak można dowołać się pomocy przez ten sam otwór, którym spadł na dół; wychodzi on na powierzchnię, gdzieś w okolicy saméj wikarki, albo zresztą gdzieś bardzo niedaleko. Dobiegł tedy szybko napowrót do owego otworu i całą siłą swych mocnych płuc krzyknął: — Hej, panie Würfel, pani Würflowa, ludzie, kto jest, pomoooooocy!
Przysłuchywał się, wołał znowu, ale odpowiadał mu tylko jego własny głos, odbity przeciągle i ponuro od ścian otworu, Bóg wie jak wysokiego. Mimo to, powtarzał swe nawoływania bezskuteczne, aż póki nie ochrypł.
W końcu zwiesił beznadziejnie głowę.
Cóż więc począć? Nic innego, jak tylko znowu ruszać naprzód i badać drogę. Wprawdzie to badanie archeologiczne nęciło go bardzo mało. Jego zapał do starożytności był naraz ochłodzony aż do zera. Zresztą przypuszczam, że nawet i profesor Sedlaczek[1] nie
- ↑ Profesor starożytności w uniwersytecie prazkim. (Przyp. tłum.)