Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Istotnie tu się ryzykują kości. Takiego naprzykład bruku wstydziłaby się najlichsza mieścina prowincyonalna. O zgrozo!
Ten ostatni wykrzyk wydał nasz bohater, gdy znienacka wpadł do ogromnéj kałuży, a wielce podejrzanéj czystości woda z głośnym pluskiem obryzgała go obficie.
— Jak mi Bóg miły, podam do gazet! — zawołał pan Brouczek w słuszném oburzeniu — zaraz rano; gdyby mię to nie wiem ile miało kosztować. To już przechodzi wszelkie granice. Takie sadzawki w środku ulicy! A jaki zapach! Mam już spodnie na cały miesiąc przesiąkłe tym smrodem. I tu się jeszcze mówi o zdrowotności ogólnéj. Radbym wiedział, po co opłacamy tych miejskich fizykatorów, czy jak się tam te darmozjady zowią. U mnie każą wynosić się lokatorom z suteryn dlatego niby, że trochę ściany wilgotne, a tu tymczasem może człowiek na środku ulicy się utopić w Bóg wie jakiem plugastwie.
Zapalił zapałkę i poświecił sobie na ziemi.
— Patrzcie, patrzcie! Wszak to tu każdy wylewa na ulicę pomyje i co mu się podoba. No, czekajże, sławny magistracie, nauczę cię jeszcze porządku; będziesz pamiętał! Jak tylko się prześpię, pójdę do rękawicznika Klapzęba, aby mi to napisał. I policyi także przysolimy. Jestem przekonany, że przez całą noc ani jeden stójkowy się nie pokaże; a przecież tu ciemność jakby naumyślnie stworzona dla złych ludzi, którzy mogą człowiekowi ukręcić kark, tak, że się ani spostrzeże.