wiście latarkami na ulicach, jak w jakiéj zapadłéj Lhocie![1]
Utyskiwał tak pan Brouczek, w duchu jednak ucieszył się na widok żywéj istoty, która mu powie nazwę ulicy, tak ważnéj dla niego ze względu na skarb ukryty, i wskaże najkrótszą drogę do domu, gdzie go oczekiwało tak upragnione łóżko.
Przyśpieszył więc kroku, skierowawszy się wprost ku spóźnionemu, czy też lepiéj zawczesnemu przechodniowi.
Gdy się już przybliżył do niego na jakie pięćdziesiąt kroków, naraz ów ktoś przystanął i zaczął bacznie się wpatrywać w zarysowującą się postać pana Brouczka, który także zatrzymał się bezwiednie. Zdziwił go ubiór nieznajomego, gdy go ujrzał w bladém migocącém światełku latarni.
— Co u dyabła — pomyślał sobie. — Wszak to jakać maszkara! Zkąd się tu wzięła? Przecież w lipcu nie mamy zapust. A żaden paradny pogrzeb także się nie odbywał, aby to mógł być jeden z niosących chorągiew jakiego stowarzyszenia. Czy to czasem nie jest jaki artysta, który uciekł z teatru w swém pstrokatém odzieniu?
W chwili, gdy nasz bohater tak sobie rozważał, człowiek z latarką przeszedł śpiesznemi kroki na druga stronę ulicy.
- ↑ Mała mieścina w Czechach. (Przyp. tłum.)