Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/184

Ta strona została przepisana.

Ale ma specyalny jakiś zamęt we łbie. Zdaje mu się, że mamy teraz rok tysiąc czterysta dwudziesty; to istotnie godne uwagi. Zresztą są przecież waryaci, którzy mają się za papieża lub króla, noszą papierowe korony, upatrują w nędznéj lepiance przepyszną salę tronową, a w swych dozorcach-ministrów, dlaczegóżby więc nie mógł być obłąkanym i ten? Umysł jego się cofnął o kilka stuleci w tył i wszystko mierzy owoczesną miarą. Sporządził sobie strój teatralny z jakiegoś odzienia rycerskiego, chodzi nocą po ulicy z latarką, ponieważ za czasów Żyżki wątpię, aby miano oświetlenie gazowe, i plecie, Bóg wie, jakim językiem, który ma być niby staroczeskim. A to śmiechu warte! I biedak myśli jeszcze, żem ja zgłupiał. Dziwię się tylko, że mu pozwalają tak w tym stroju biegać po Pradze, a w dodatku jeszcze z bronią. Nieprzyjemna rzecz trafić właśnie na takiego szaleńca.
To mówiąc, szedł wciąż daléj ulicą i za jéj wegłem dojrzał właśnie jakby odblask jakiegoś światła. Pośpieszył więc w tę stronę, ale naraz uderzył się o jakiś przedmiot tak mocno, że aż upadł na ziemię z głośném zaklęciem.
Gdy powstał i zapalił zapałkę, ujrzał ze zdumieniem ogromny mocny łańcuch, przeciągnięty w poprzek ulicy.
— Nie, czegoś podobnego świat nie widział — mruczał, gładząc zabłoconą ręką stłuczone kolano — to już nie jest niedbalstwo, ale ostateczne łajdactwo. Łańcuch wpoprzek ulicy! To woła o pomstę do nieba! Gdybyż przynajmniéj choć jaką latarkę zawiesili... ale,