gdzietam, przeciągnęli jakby naumyślnie w największéj ciemności, aby sobie mieszkańcy łamali nogi i ręce. Łańcuch przez ulicę! No, poczekajcie, zabrzęczę ja wam tym łańcuchem, aż będzie wam w uszach brzęczało. Tośmy się doczekali! Za nasze krwawe pieniądze magistrat śmie ulice łańcuchami zamykać. O, jak mi Bóg miły, zamiast mieszkać wśród takich głupców, wolę sprzedać swoją posesyę i przeniosę się do Wiednia lub do jakiego innego porządnego miasta, gdzie niéma podobnych nieporządków.
Jak się zdaje, przypomniał sobie pan Brouczek swe skarby i był tém poniekąd udobruchany. Przelazł pod łańcuchem i szedł ostrożnie daléj.
Tu ulica pod kątem zawracała na prawo i na jej końcu zobaczył jasno palący się ogień. Prędko rozpoznał duży stos drzewa, które paliło się na środku, a wokoło niego migały się fantastyczne zarysy licznych postaci ludzkich.
— Do licha — zawołał — czereda stróżów oczyszczających rynsztoki. Ale czego oni tam szukają? Czy czasem nie przeprowadzają pocichu i pokryjomu téj nowéj kanalizacyi, o której ciągle się mówi, aby nam naraz uczynić przyjemną niespodziankę. Oj... oj, ha!...
Zamyślony uderzył się znowu o coś, w czém rozpoznał jakąś zaporę, okutą dobrze żelazem. Te nową niespodziankę przyjął już tylko z pogardliwym uśmiechem.
— Pięknie, niéma co mówić. Nie dość łańcuchów, jeszcze i zapory żelazne. Snadź sądzi magistrat, że nam nie zawadzi użyć trochę gimnastyki.
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/185
Ta strona została przepisana.