Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Wtém spostrzegł coś innego, co go zadziwiło jeszcze więcéj.
Była to brama z wieżami, któréj sylwetka, oświetlona palącym się stosem drzewa, kończyła ulicę, a po obu jéj stronach czernił się mur zębaty. Utrzymywał stanowczo, że nigdzie na Starém mieście i wogóle w całéj Pradze niéma takiej bramy i muru. W duchu jego zrodziła się straszna wątpliwość: a cóż, jeśli on nie jest w Pradze, jeśli przeleciał tym dyabelskim otworem dokądś na drugą półkulę? — Jeżeli dostał się z wikarki na księżyc, dlaczegóżby w téj zaklętéj miejscowości nie mógł zapaść się chociażby i do piekła?
Te niewesołe myśli wprawiły go w stan rozpaczliwy, témbardziéj gdy popatrzył na postacie, które koło ognia częścią siedziały, częścią stały i które ztąd mógł już dobrze rozpoznać. Byli to po większéj części ludzie silni, wysokiego wzrostu, o spojrzeniu dzikiém, odziani w długie kapoty albo pstre suknie dziwacznego kroju, a także w jakieś żelazne czy druciane zbroje; jedni mieli na głowach okrągłe hełmy, drudzy jakieś czapki i kapelusze, inni znów czapki różnobarwne; a grozę widoku tego zgromadzenia, oświetlonego czerwonawym blaskiem ognia, powiększały jeszcze i tak już same przez się straszne dla pana Brouczka oręże: halabardy, miecze, kije z długiemi żelaznemi końcami, okute i mnóstwem gwoździ utkane cepy i t. d.
Pierwéj oburzał się wprawdzie na różne nieporządki miejskie, które go naraziły na kilka niewielkich nieprzyjemności; jednakże po nad temi lekkiemi chmurkami świeciła stale nadzieja wielkiego w przyszłości boga-