Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/194

Ta strona została przepisana.

dniemi ciągnęły się filary, między któremi można było widziéć budki i sklepiki.
Wszakże w głównych zarysach położenie, rozmiary, forma placu i rozkład ulic przylegających do niego zgadzały się tak bardzo z dzisiejszym placem Staromiejskim, że dłużéj o tożsamości tego miejsca nie mógł pan Brouczek powątpiewać. Znużony usiadł na ławce kamiennéj przy filarze u narożnego domu przed kościołem, naprzeciw domu „pod białym dzwonem.“ Może naumyślnie tak się ukrył na uboczu, gdyż pomimo, że dopiero pokazały się pierwsze brzaski lipcowego poranku, już tu i owdzie ukazywali się przechodnie w malowniczym stroju średniowiecznym, a na placu przed ratuszem stał zastęp zbrojnych, który na pana Brouczka nie czynił wcale lepszego wrażenia, niż owa straż u bramy.
— Jednakże — rozważał nieszczęśliwy pan Brouczek — jednakże... Nie, to niemożliwe... jednakże, niestety!... Gdy o tém pomyślę, mało mi głowa nie pęknie. Wszakże co moje zdrowe oczy widzą, czego mogę dotykać własnemi rękoma, temu przecież muszę uwierzyć. Jestem tedy naraz w którymś z średnich wieków. Patrzę na domy, których już w istocie dawno niéma, lub jeśli i są, to zupełnie inaczéj wyglądają; siedzę na siedzeniu, po którém, wiem dobrze, już i śladu nie pozostało; znajduję się między ludźmi, którzy właściwie dawno już się w proch i popiół zamienili, a którzy przecież tam chodzą żywi i zdrowi w swych dawno zniszczonych, zbutwiałych szatach. A ja sam, jeśli teraz istotnie rok tysiąc czterysta dwudziesty, nie mogę być żywym, ponieważ dopiero za czterysta lat z okładem się urodzę,