— Naturalnie — odparł mężczyzna, obejrzawszy się ze zdziwieniem na lewo i prawo. — Ale kogo jeszcze się pytasz oprócz mnie; przecież nas tu dwóch tylko?
Teraz dopiero zrozumiał pan Brouczek, dlaczego człowiek z latarką także oglądał się na wszystkie strony podczas rozmowy. Widocznie ci nieokrzesani starzy Czesi nie mają i pojęcia o grzecznym sposobie mówienia w liczbie mnogiéj. Że dostał się naprawdę między dawnych Czechów, o tém obecnie nie wątpił.
— A powiedzcie... powiedz mi jeszcze — pytał daléj zrozpaczony Brouczek — czy naprawdę jesteś tém, czém się wydajesz; czy czasem nie jesteś prostem złudzeniem?
— Złudzeniem? Nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć. Jestem Jan Domszyk, a zowią mię także Jankiem z pod dzwonu, ponieważ na moim domu wisi dzwon drewniany.
Pan Brouczek pomyślał sobie w duchu, że na właściciela domu wcale nie przystoi nosić takiego rycerskiego odzienia i długiego sążnistego miecza u boku; natomiast rad był, że przynajmniej z porządnym człowiekiem, z kolegą się spotkał, nie zaś z jakimś tam lokatorem, który żadnéj pozycyi nie ma na świecie.
Tymczasem staroczech spoglądał na niego z widoczną podejrzliwością.
— Ale któż ty jesteś — pytał dość ostrym tonem — czyś jaki cudzoziemiec, a może?...
Tu oczy Domszyka złowrogo zabłysły.
— E, jaki tam cudzoziemiec! — bronił się zagadnięty. — Jestem Czech i w dodatku mieszkaniec Pragi.
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/197
Ta strona została przepisana.