— Łżesz! Przecież mówisz tak fatalnie po czesku, aż zgroza słuchać, a nosisz na sobie jakieś komedyanckie szmaty, którychby żaden uczciwy mieszkaniec Pragi nie włożył.
Brouczek oburzył się wprawdzie w duchu, że człowiek w takim pstrym ubiorze karnawałowym, któregoby się wstydził każdy ucywilizowany mąż dziewiętnastego wieku, śmie z taką pogardą mówić o jego najnowszém porządném odzieniu; atoli uznał za konieczne stłumić swój gniew, a przedewszystkiem przekonać swego kolegę, że wcale nie jest szpiegiem, jakby się to zdawało. Cóż wszakże powiedziéeć? Gdyby rzekł prawdę, zkąd przychodzi, posądzonoby go co najmniéj o pomieszanie zmysłów i jeszcze w dodatku zamkniętoby może w domu obłąkanych, a pan Brouczek słyszał o starych tych zakładach okropne rzeczy. Nakoniec odezwał się:
— Wiecie... wiesz, mój przyjacielu, nie byłem długi czas w Czechach, wałęsałem się po świecie.
— Zapewne bardzo dawno jużeś porzucił ojczyznę?
— O, i jak dawno! — łgał daléj pan Brouczek, byłem wówczas małém jeszcze chłopięciem.
— A jakżeż to się stało?
— Jak? Jak? Hm, hm, komedyanci... komedyanci mię ukradli i wywieźli.
Tu pan Brouczek zaczerwienił się po uszy przy tém bezczelném kłamstwie, do którego się uciekł w braku innego wyjścia na razie.
— Włóczęgi te cię zabrały? I ciągle byłeś na obczyźnie? A po co teraz się wracasz? — wypytywał daléj Janek z pod dzwonu.
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/198
Ta strona została przepisana.