Szybko się jednak uspokoił. Zjawisko to było widocznie prostém złudzeniem. Zwolna kroczył daléj obok kościoła ś-go Jerzego, między ponuremi budowlami, w kierunku starego przejścia zamkowego, przedłużając sobie tę przechadzkę nocną częstemi zboczeniami z jednéj strony ulicy na drugą.
Wzrok jego, błąkając się bezwiednie, spoczął na błękicie nieba gwiaździstego, na pięknéj pełni księżyca. Spokojnie, niby sennie patrzyła z góry ta srebrna twarz o rysach nieokreślonych, które się słabo zarysowywały na tarczy, niby odciśnięte na opłatku rysunki hostyi. Dla pana Brouczka, który stał się przed chwilą dyletantem w astronomii, miały one obecnie wcale inne znaczenie. Wyobrażał on sobie w tych rysach i plamach ogromne góry, rozległe doliny, wystygłe wulkany, rozpadliny ziejące ogniem; wkrótce atoli naukowe rozmyślania ustąpiły miejsca poetycznym wrażeniom, z któremi mieszało się także lekkie uczucie bojaźni. Pan Brouczek miewał czasami pewne uprzedzenia, do których zaliczyć wypada także mniemanie, że należy do rzędu ludzi, poddanych tajemniczemu wpływowi księżyca. Na poparcie tego nie miał wprawdzie żadnego innego dowodu nad ten, że kilka razy w życiu budził się zrana nie na łóżku, lecz obok niego na ziemi. Dlatego więc starannie zamykał na noc okiennice, aby do łoża jego nie przeniknął najmniejszy promyczek księżyca, który śpiącego mógłby wyciągnąć gdzieś na dachy domów i wodzić po wązkich gzemsach nad straszną przepaścią.
I teraz właśnie owładnęła nim ta bojaźń; przypomniał sobie wszakże, że czuwa, że dowolnie z zupełną
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/21
Ta strona została przepisana.