— No, proszę cię, nie kpij sobie ze mnie! Co ciągnie? Powietrze ciągnie. A dmie dziś tak, że nie byłoby nic dziwnego, gdybym jakiego dyabła złowił.
— Ha, ha, powietrza się boisz! — śmiał się Domszyk — jak żyję, nie słyszałem, aby się kto świeżego powietrza bał, nie mówiąc już nic o wietrzyku rannym, który w lecie wielce jest pożądany. Ale skoro nie chcesz, niech i tak będzie.
I kręcąc głową, spuścił napowrót okienicę.
Tymczasem pan Brouczek narzekał w duchu:
— I dokąd to się dostałeś, Macieju? Nie wiedzą w tém nieokrzesaném stuleciu nawet, co to jest przeciąg. Miałem już za swoich czasów krzyż pański z przeciągami, a cóż dopiero tu pocznę? Szczęście jeszcze, żem nie zapomniał wczoraj nałożyć sobie waty w uszy.
— No, śpij dobrze, Macieju! — pożegnał gościa gospodarz.
— Dziękuje, Janku! — odparł Brouczek, kładąc nacisk na to ostatnie słowo.
— Jak ty mnie, tak ja tobie — mówił do siebie po odejściu Domszyka. — Piękne mają zwyczaje. „Macieju,“ „Janku“ i to tak do właścicieli domów przemawiają. U nas tak do koni nie przemawiają, nie mówię już do właściciela dwupiętrowéj kamienicy. Bóg mię skarał, żem tak chwalił te stare czasy. Niema jak nasz ucywilizowany wiek dziewiętnasty.
W zdaniu tém jeszcze bardziej się umocnił, gdy przyszło mu ściągać buty.
— Nie mają tu nawet chłopca do ściągania butów — mruczał — i to się zowie pokój dla gości.
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/214
Ta strona została przepisana.