Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/220

Ta strona została przepisana.

cygar zaczął palić małe cygaretki), położył to wszystko na oknie.
Jeszcze zajęty był przeglądaniem kieszeni, gdy weszła do izby Gertruda, niosąca wielkie, niekształtne metalowe naczynie z wodą.
Weszła powoli, sunąc się jak cień i z podełba spojrzała bojaźliwie na pana Brouczka, stojącego przy oknie, przyczém ręce trzęsły się jéj tak, że woda wylewała się przez wierzch naczynia.
Postawiwszy miednicę na kufrze i skradając się napowrót ku drzwiom, oglądała się z trwogą na gościa, jakby się obawiała, aby znienacka nie skoczył na nią, z tyłu. On ze swéj strony także patrzył z ukosa na to śmieszne zjawisko, a gdy staruszka znikła za drzwiami, mruknął:
— Prawdziwe straszydło na wróble!
Podszedłszy do miednicy, ujrzał, że baba obok niéj położyła z jednéj strony kawał grubego czarnego mydła, a z drugiéj jakąś czworokątną blaszkę.
— U dyabła, co to takiego może być? — dziwił się Brouczek, obracając blaszkę w palcach. Przecież to nie do skrobania języka?
W końcu spostrzegł, iż jedna strona blaszki była tak ogładzona, że na niéj mogło się odbić, choć niewyraźnie, jego oblicze. Przyłożył sobie palec wskazujący do nosa i gwizdnął z ironicznym uśmiechem:
— Pi, pi, pi! Toć to zwierciadło! Staroczeskie zwierciadło, jak mi Bóg miły! No, no, niéma to, jak husycka elegancya. A i to mydło, także nadaje się bardziéj do szorowania podłogi, niż skóry ludzkiéj.