— To jest klok[1], którym okryjesz się na końcu — objaśniał z uśmiechem Janek z pod dzwonu.
Z pomocą gospodarza Brouczek wciągnął na siebie błękitną suknię, opasał się pasem, nabijanym złotemi ozdobami z woreczkiem skórzanym, a na to wszystko nałożył ów dziwny płaszcz, który Janek nazwał klokiem. Przy téj operacyi bohater nasz częstokroć w duchu błogosławił staroczeskich krawców jakiém niezbyt pochlebném słówkiem, a nakoniec starannie ukrył w woreczku drobne swoje cenne relikwie dziewiętnastego wieku.
Ale na kufrze leżał jeszcze jakiś kawał sukna koloru brunatnego, z którym pan Brouczek nie wiedział, co począć.
— A to pewno fartuch do téj sukni? — zapytał ironicznie.
Janek serdecznie się roześmiał.
— To jest kaptur. Patrz!
Przy tych słowach wziął sukno z rąk gościa, włożył je na głowę i okrył ją w ten sposób, że tylko uśmiechnięte oblicze Brouczka nie było zasłonięte.
— A, jakże to pięknie! — chwalił, śmiejąc się sarkastycznie pan Brouczek. — Wyglądam, jak kura na jajach. Ten czepek doskonale się nadaje do téj babskiéj sukni z woreczkiem.
- ↑ Klok — rodzaj długiéj fałdzistéj sukni średniowiecznéj, coś w rodzaju naszéj ferezyi. (Przyp. tłum.)