sny dobrobyt, a gdzie widzą korzyści dla siebie, tam gotowi są nawet z nieprzyjacielem przeciw swemu ludowi się łączyć.
Naszego bohatera zaczynała już nudzić polityka staroczeska, dlatego powoli odstąpił od okna, które Domszyk zaraz zamknął.
— Pewno głodny jesteś? — pytał gościa. — Nie wiem, jak ci po cudzoziemskiéj kuchni będą smakowały nasze czeskie potrawy! Czy lubisz kokosz?
— Kokosz? — zawołał ze zdziwieniem Brouczek.
— Czego się dziwisz? Czyż także zapomniałeś, jak nazywa się drób, który siada na grzędach i z kogutem biega po podwórzu?
— A, kura! — rzekł Brouczek, którego twarz nabrała jednocześnie weselszego wyrazu.
— Kokosz lub kura — odparł Domszyk — ale nie myśl, że będziesz jadł starą, twardą kurę; nie, będziesz miał kurczę. Chociaż, co prawda, niema czém się przed gościem pochwalić. Kurczę, taka zwyczajna potrawa.
— Jakto? Kurczę ma być zwyczajną potrawą! To pierwszy raz słyszę. Dla mnie kurczę, to rzecz wyśmienita.
— Teraz w takich czasach burzliwych nie możemy przebierać w potrawach. Drożyzna ogromna. Dawniéj kurczę kosztowało pół grosza...
— Pół grosza! — krzyknął pan Brouczek. — Nie żartuj ze mnie, przyjacielu!
— Dla ciebie i pół grosza, to drogo, nieprawda? W cudzych krajach są pewno kurczęta jeszcze tańsze.
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/247
Ta strona została przepisana.