Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/251

Ta strona została przepisana.

zauważył gość jeszcze malowaną laleczkę, wiszącą na druciku, przytwierdzonym do sufitu nad stołem.
— Trąci to cokolwiek prowincyą — zauważył gość, skończywszy przegląd nakrycia i zakończywszy krzyżem modlitwę. — Stół w kącie przy ścianie, ławy proste, talerze Bóg wie jakie! A Kunka także coś bardzo roztargniona: zamiast dwóch obrusów, należało było raczéj położyć serwetki na stole; o widelcach także zapomniała.
— Życzę dobrego apetytu! — rzekł, siadając.
Obecni spojrzeli na niego, jak by dokładnie nie pojęli, co mówi, a Domszyk zauważył z uśmiechem:
— Niech cię o nasz apetyt głowa nie boli, byleby tobie smakowało.
— Oto masz misę z zupą — rzekła gospodyni domu. — A może sama ci mam nalać?
— Dziękuję — szepnął Brouczek, podsuwając talerz, który wkrótce napełnił się po brzegi gorącą, z przyjemnym zapachem zupą.
— Na obczyźnie przywykłeś jadać z talerza — rzekł Domszyk. — U nas dotychczas wielu jada wprost z misy, a dawniéj pokarmy mięsne kładziono sobie na placki pieczone.
Gość zabrał się do jedzenia zupy, która mu wielce smakowała; zapach jéj tylko, wprawdzie przyjemny, był jednakże niezwykły jakiś. Niepraktyczna forma łyżki, znacznie utrudniająca mu jedzenie, gniewała go niemało.
— Cóż, smakowała ci, miły gościu? Chcesz, jeszcze ci naleje? — pytała Magdalena, gdy Brouczek skończył swoją porcyę.