Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/252

Ta strona została przepisana.

— Dziękuję, przewyborna!
Gość, na którego twarzy ukazały się już krople potu, wypróżnił i drugi pełny talerz zupy z apetytem.
Brak mu jeszcze było serwetki. W dziewiętnastém stuleciu zwykł był zawsze przy obiedzie wiązać sobie pod szyją białą serwetę ze sterczącemi z tyłu dwoma końcami w kształcie białych uszu, a wykonywanie téj operacyi było najmilszém jego zajęciem. Tu nawet ust otrzéć nie miał czém. Naraz spostrzegł, jak gospodarz, nagiąwszy się, otarł sobie usta obrusem, wiszącym około stołu.
— Aha, takie tu zwyczaje; rozumiem! — rzekł do siebie z uśmiechem. — Nie robią tu wielkich cereremonij. No, więc i ja tak samo nie omieszkam.
To mówiąc, otarł sobie usta w ten sam sposób.
Gorzéj było z kurczętami, które zaraz po zupie podano. Domszyk prosił gościa, aby brał. Ten zaś, sięgnąwszy po nóż, szukał wciąż oczyma po stole, dając tém do zrozumienia, że przecież nie może ręką ściągać kurczęcia z misy. Jednakże obecni nie domyślali się wcale, o co rzecz idzie. Nie było więc innéj rady, jak tylko powiedziéć otwarcie:
— Prosiłbym o widelec.
— Widelec? — powtórzył Domszyk ze zdziwieniem. Kunko, przynieś gościowi widelec z kuchni! No, czegóż się wahasz, przynieś, jeśli tego żąda?
Dziewczyna przyniosła coś, co się właściwiéj mogło nazwać widłami.
— Dziękuję — rzekł grzecznie Brouczek, jednakże brał ze strachem do ręki ogromny ciężki trzonek, z którego wychodziły dwa długie żelazne trzpienie.