Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/257

Ta strona została przepisana.

— Szalszy? A co to takiego? — pytał się gość.
— Nazywamy to także sosem.
— Aha! Dobrze. Muszę to sobie zapamiętać. Bardzo lubię tę szalszę.
— Tak chodząc po świecie, musiałeś się wielu języków nauczyć?
— Jeśli mam rzec prawdę, nie znam ich wiele. Nie mam głowy do tego. Ale po niemiecku umiem, Bogu dzięki, jako tako.
— Po co mówisz Bogu dzięki?
— No, człowiek powinien Bogu dziękować za każdy język, którym mówi, a témbardziéj za niemiecki, bo przecież potrzebujemy go na każdym kroku.
— Co ty znowu pleciesz? — zawołał, zrywając się Domszyk. — Potrzebujemy języka niemieckiego na każdym kroku? Kto go potrzebuje? Ani chłop, ani rzemieślnik, ani pan, ani mieszczanin, ani kupiec, chyba że pojedzie po towar do Niemiec, a czy takich wielu się znajdzie?
— Znowu wraca do swéj polityki — zżymnął się w duchu Brouczek, który tymczasem spożywał wybornego łososia — jakby nie mógł mówić o powietrzu, o jadle, napoju, o mieszkaniu i innych poważnych rzeczach.
— Pocóż więc mówisz, że potrzebujesz języka niemieckiego? — ciągnął daléj niemiłosierny Janek z pod dzwonu. — Może w Miśnii, w Austryi lub gdzieś indziéj mieszkałeś między Niemcami; ale nie u nas.
Pan Brouczek tak się zniecierpliwił tém gadaniem gospodarza, które mu przeszkadzało w jedzeniu, że za-