— No, daj mi już ją zresztą — odparł z westchnieniem Brouczek, biorąc długą włócznię z żelaznym grotem i dwoma hakami przy nim. Był to dla niego oręż najmniéj straszny ponieważ przypomniał mu najnieszkodliwszą broń w świecie, a mianowicie halabardę, z którą chodzą ponocni.
— Chcesz pancerza i hełmu? — pytał daléj jego dręczyciel.
— O, żebym się pocił w takim żelaznym garnku! mało mam jeszcze na sobie!
— Pancerz zostawię w domu, — mówił gospodarz — ale hełm może się przydać. — I zamiast czapki włożył okrągły hełm na głowę.
Tymczasem kobiety uprzątnęły ze stołu i przystąpiły do nich.
— Ach, niestety! nie mogę jak Taborytki iść do boju z wami — westchnęła Kunegunda.
— Dla ciebie niéma broni stosownėj; nie jesteś tak silną i zahartowaną jak nasze wieśniaczki. A nas tu mężów w Pradze dość, aby pokonać nieprzyjaciela bez pomocy rąk niewieścich. Gdy będzie bitwa, ty w mieście pomagaj opatrywać ranionych.
— Ach, mój mężu i panie, wracaj zdrów! — zawołała wzdychając Magdalena, i objąwszy męża, przygarnęła mu się do łona.
— Żono! — począł upominać Domszyk; ale natychmiast pocałował ją w czoło, poczém poszedł do córki i uczynił to samo.
Kobiety na pożegnanie podały dłonie gościowi, który pocałował Magdalenę, a serdecznie ścisnął Kunegundę, ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich.
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/266
Ta strona została przepisana.