bny, czy strzała jakiego husyty raniła konia nieprzyjacielskiego w téj właśnie chwili, gdy przeskakiwał przez naszego bohatera, i wytryskająca krew powalała odzienie, czy może wreszcie dzida Brouczka padając, ostrym końcem zraniła konia? — nie wiadomo, i bez wątpienia te wszystkie domysły Klio zaliczy między swe wieczne zagadki.
— Gdzież broń twoja? — pytał daléj męzczyzna z młotem.
— Doprawdy nie wiem, gdzie się podziała, — zaparł się niewdzięczny pan Brouczek swéj dzidy, leżącéj gdzieś tak już daleko, że nie spodziewał się więcéj jéj ujrzéć. — Oręż swój wpakowałem w bok koniowi nieprzyjacielskiemu podczas bitwy; koń się wspiął i... i...
— I kopytami cię ogłuszył — dokończył mąż. — Miecz twój więc musiał albo uwięznąć w boku konia, albo wypadł i ktoś go podjął.
— Pewnie, że tak było — potwierdził nasz bohater. — Ponieważ byłem ogłuszony, nie wiem, co się późniéj ze mną stało.
— A jakim sposobem aż tu się zabłąkałeś, tak daleko od reszty towarzyszy?
— Biegłem naprzód, chcąc z boku na krzyżowców uderzyć — łgał bez zająknienia się pan Brouczek, którego ta chwila krytyczna obdarzyła wielką przytomnością umysłu.
— Oho! to ty, jak widzę, znasz się i na różnych wybiegach; mógłbyś nawet hetmanem zostać — śmiał się mąż z młotem. — Ale zdaje się, żeś pachołek wcale tęgi, jakkolwiek niebardzo marsową masz minę.
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/305
Ta strona została przepisana.