Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/309

Ta strona została przepisana.

— Nic, nic.., wielebny ojcze — wybełkotał Brouczek. — Pomyślałem tylko, że macie doskonały oręż u boku.
— Chciałbyś mi oczy wykłuć mym mieczem?
— Ja... wam... ja? oczy wykalać? — jąkał się cały zmieszany nasz bohater, nie przypuszczając, że wykalać czém oczy w staréj czeszczyznie znaczy to samo, co dziś wyrzucać coś komu[1].
— Wiedz, że w chwilach, gdy jedno ramię może stanowić o zwycięztwie w walce o prawa bozkie, i ja noszę miecz u boku, — mówił Koranda — a gdybym w najgorszym razie zmuszony był swe ręce, poświęcone służbie bożéj, pokalać krwią ludzką, jużbym nigdy nie tknął kielicha ze świętą krwią Chrystusa[2].

Po téj chwilowéj przerwie w dalszym ciągu wygłaszał swe uwagi, tyczące się religii; ale pan Brouczek

  1. Więc zapytanie Korandy znaczy mniéj więcéj: „Czyż masz mi do zarzucenia, że ja, ksiądz, noszę miecz przy sobie?“(Przyp. tłum.)
  2. Kroniki powiadają, że ten sam ksiądz taborycki, który na pamiętném zebraniu w Krzyżku wołał, iż czas, aby lud, zamiast lasek pielgrzymich, chwycił się miecza; który tak zapamiętale wiódł uzbrojone tłumy na zniszczenie klasztorów; którego Eneasz Sylwiusz, spotkawszy o wiele późniéj w Taborze, nazwał „starém dyabła narzędziem;“ ten sam ksiądz Koranda przestał jeszcze tegoż 1420 r. odprawiać mszę świętą aż do śmierci, a to dla tego, że broniąc się na Przybenicach, razem z oblężonymi rzucał kamienie z wieży na dół na nieprzyjaciół, przypuszczał więc, że może i nie jednego śmiertelnie ugodził.(Przyp. aut.)