Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/314

Ta strona została przepisana.

sobie teraz po skończonéj bitwie siedziéć spokojnie, przy kwarcie miodku w gospodzie, lub za stołem z misami u Domszyków. Zgłupiałem, strasznie zgłupiałem!
Wkrótce przekonał się, że praca jego nie była także zabawką. Musiał dźwigać ciężkie bryły, aż się uginał pod niemi, a stary, siwobrody taboryta, brat Stach, któremu Żyżka polecił dozór nad robotnikami, napędzał go ustawicznie do pośpiechu. Zmęczony już przechadzką po Pradze, biegiem do boju i w końcu drogą na górę Witkową, musiał jeszcze i teraz przy upale pracować, aż go wszystkie członki rozbolały, a po zarumienionéj twarzy spływały grube krople potu. Na domiar jeszcze i taborytki śmiały się z jego nieustannych westchnień i smutnego wyrazu oblicza.
Jak żyje, nigdy nie dotknął się tak prostéj pracy, a teraz musiał dźwigać ciężary, jak najlichszy najemnik przy budowaniu domów. On, właściciel trzypiętrowéj kamienicy! Gdyby to jego przyjaciele zobaczyli go w takich opałach!
Ledwie nie rozpłakał się biedak.
Gdy wreszcie robota była niemal skończona, upadł jak martwy na ziemię, spoglądając z gorzkim uśmiechem na ręce poranione i pełne krwią nabiegłych pęcherzy.
Po krótkim wypoczynku i ochłodzeniu się wietrzykiem wieczornym, smutnie zapatrzył się w przestrzeń przed siebie. Wspomniał, jak niedawno jeszcze w stuleciu dziewiętnastém zabłakał się raz podczas przechadzki na Żyżków i jak właśnie z tego samego miejsca spokojnie patrzył na musztrę wojsk, pod kosza-