Nakoniec około godziny czwartéj po południu, ruszyli konni miśnieńcy z węgrami i austryakami, około dwudziestu pięciu tysięcy, do Wełtawy, i rychło przepłynęli na drugą stronę. Opodal za rzeką zostały jeszcze trzy oddziały krzyżowców w rezerwie.
Z miasta ozwał się dzwon na trwogę i rozległy się krzyki ludu.
Brat Maciej czuł jakby zbliżanie się sądu ostatecznego. Z przestrachem patrzał, jak pole Szpitalne zapełniało się powoli nieprzyjacielem, który w końcu ruszył nie na Pragę, ale w stronę przeciwną, na wschód, rozdzielając się na dwie części tak, aby zewsząd otoczyć górę Witkową.
— Bracia mili! — rozległ się głos Żyżki. — Nastała stanowcza chwila. Wkrótce, da Bóg, pokażemy królowi wiarołomnemu, jak się bić umiemy za bozkie i własne prawa! Już idą na nas ci nieprzyjaciele prawdy i ziemi czeskiéj; ufajmy w pomoc Pana! Bądźmy gotowi! Niech każdy pilnuje swego stanowiska i słucha swych hetmanów. Niech Bóg nas wspiera!
— Zwyciężymy lub zginiemy! — zagrzmiał zgodny okrzyk w całym obozie, i zaraz ozwała się pieśń:
— „Bozkich praw obrońcy.“
Jeszcze ostatnia strofka nie przebrzmiała, gdy usłyszano ogromny krzyk, szczęk oręża i dźwięk trąb od strony wschodniéj, którędy właśnie jazda nieprzyjacielska, ze względu na niewielką spadzistość góry, zdołała się wedrzéć na szczyt i pędziła wprost na forteczkę. Taboryci nie spodziewali się tak nagłego i silnego ata-