czliwą. Widocznie zobaczyli, że nieprzyjaciel zwycięża, i ostatnią nadzieję pokładali w Bogu.
Ale na dole, u otwartéj bramy zjawił się zastęp wojowników, których oczy zdradzały niewstrzymaną żądzę walki. Ksiądz w komży niósł na długim kiju błyszczącą oryginalnego kształtu monstrancyę, jaką już widział raz Brouczek na placu Staromiejskim; przed nim stał chłopak także w komży, dzwoniąc małym dzwonkiem, daléj ukazywały się całe szeregi wojowników.
Gdy brat Maciej doszedł do mostu, przerzuconego przez okopy miejskie, ksiądz zapytał go:
— Kto jesteś?
— Posyła mię Żyżka, — śmiało odparł, chociaż głos jego drżał trochę.
— A jak tam na górze?
— Źle, bardzo źle. Żyżka rozkazuje, abyście mu szli na pomoc, — kłamał mniemany poseł.
— Właśnie idziemy do boju.
— Muszę jeszcze wpaść do miasta, do niektórych osób — dodał trochę z bojaźnią.
— Przepuśćcie posła Żyżki! — zwrócił się ksiądz do ludzi, którzy dali natychmiast drogę Brouczkowi.
Przez bramę wszedł do miasta w kapturze, dobrze okrywającym głowę, aby nie był przez Janka przypadkiem poznany lub przez wczorajszych współbiesiadników w knajpie. Zboczywszy do najbliższéj wązkiéj uliczki, odetchnął swobodniéj i przekonawszy się, że
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/333
Ta strona została przepisana.