— Biedny Macieju! Ot, gdzie się dostałeś na swoje stare lata! I że téż Bóg cierpi na swych planetach takie dziwotwory! Wszak to my na ziemi jesteśmy olbrzymami w porównaniu do tych straszydeł księżycowych, co to ani kęsa ciała uczciwego na sobie nie mają. Ciekawy jestem, jakie są zwierzęta obok tych ludzi? Czekaj, podejdę do téj szkapy skrzydlatéj, która na pierwszy rzut oka wcale pięknie się przedstawia. Dalipan, wszak to pajęczynę czujesz pod ręką zamiast mięsa! Jeśli tu woły i barany księżycowe są takiéj saméj rasy, to padam do nóg!
Selenita tymczasem śpiewał:
— Jutrzenko ranna, rozjaśnij mi oczy!
O, czarodziejko, o któréj duch marzy
Nie szczędź mi, błagam, widoku swéj twarzy!
Ku tobie, cudna, śpiew ten szlę uroczy...
Pan Brouczek, słuchając, gderał daléj:
— Powiada, że stary rad go widzi i córka także. Powinniby więc nas czém potraktować, gdy do nich pójdziemy; ale czém, to pytanie. Czy czasem ci eteryczni selenici nie karmią się cukierkami i limoniadą? Za takie śniadanie piękniebym podziękował.