— Ciekaw tylko jestem bardzo, jak się tam dostaniemy na górę.
— Od czegóż dzielny mój Pegaz? Siadaj za mną!
Selenita wskoczył na skrzydlatego rumaka, a Brouczek po pewném wahaniu usadowił się z tyłu.
Koń, rozpuściwszy skrzydła na głos: „W górę, Pegazie!“ w mgnieniu oka podniósł ich do progu budynku, a gdy tam zsiedli, opuścił się napowrót na dół.
Przez krużganek kroczył na ich spotkanie poważny starzec, w ciemnéj szacie, któréj wszakże niewiele było widać, gdyż całą przednią część ciała zakrywała długa i szeroka broda śnieżnéj białości, zaś z tyłu kędzierzawe włosy spływały mu aż do stóp, jak srebrna, falująca struga wód. Z pod tego okrycia białego przeglądało tylko szlachetne oblicze, którego płeć była również delikatna i przezroczysta, jak ciało Błękitnego. Czyniło ono wrażenie, jakby księżyc srebrny wyzierał z liliowych obłoków. Pod brwiami, podobnemi do śnieżnego puchu, pałały dwie źrenice, jasne jak gwiazdy, a głowę pokrywała wysoka czapka, mająca kształt buta, zwróconego podeszwą do góry i nosem na przód.
— O śpiewaku natchniony, witam cię radośnie; lotem mewy się przybliż tu, do mego łona! — zaśpiewał czcigodny starzec pięknym basem.
A gdy poeta ukląkł przed nim na kolana, starzec, nachyliwszy się, objął go tak, że Błękitny znikł zupełnie w białych falach jego brody, niby wędrowiec wśród śnieżnéj zamieci.
— A któż ten twój towarzysz? proszę, powiedz mi! W nim, zda się, niéma naszéj księżycowéj krwi! — zade-
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/55
Ta strona została przepisana.