Wtém wzrok jego padł na poetę księżycowego, co nabawiło go nowéj trwogi.
Selenita wił się po podłodze jak w kurczach śmiertelnych, rwał sobie włosy, drapał piersi i jak szalony tłukł głową o podłogę.
— Na miłość boską! co waćpan robisz, panie Błękitny! — zawołał przestraszony Brouczek. — Co się panu stało?
— I ty się pytasz jeszcze, wrogu szczęścia mego, coś moich snów królowę snom mym wydrzéć śmiał?! O! skończ już męki moje, męki Tantalowe; na mą głowę zrzuć ciężar wszystkich lądów skał!! — zaśpiewał selenita.
— A toż co? Nie, to już szczyt waryactwa! Jeślim dobrze zrozumiał twoje bełkotanie księżycowe, sądzisz, żem ci zbałamucił twoją Etereę! Upewniam waćpana, że mi się to ani śniło nawet; powiem zresztą otwarcie, że takie zefirowe powaby wcale nie przypadają do mego gustu. Wątpię także bardzo, abym i ja mógł odpowiedziéć choć w części jéj wymaganiom księżycowym! I co panu dało powód do takich myśli szalonych? Może te jéj wiersze, w których, o ile sobie przypominam, zdaje się, nazwała mnie dromaderem, lwem, zebrą, kotem i czémś jeszcze?... Nie sądź pan, aby zakochała się w człowieku, którego ledwie jeden raz w życiu widziała.
— O, jedno mgnienie starczy, jedna krótka chwila, by grot miłości przeszył piersi!.. Cha, cha, cha, cha!... Szał mnie porywa! Uchodźmy ztąd! Tu wieje czarnéj jéj zdrady prąd!
Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/67
Ta strona została przepisana.