Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— Łzaw... łzawniczki? Cóż to znowu za głupstwo?
— No, naczynia do łez.
— Do... łez?... Na rany boskie! A po cóż tu mamy płakać?
— Prawdopodobnie będą czytane poezye.
— Po....ezye? Ależ tego już czy nie za... Słuchaj pan, zdaje mi się, że wy tu wszyscy ze mnie sobie żarty stroicie. Znów poezye! A tu jeszcze i na ów ledwie naparstek rosołu postnego muszę czekać całą godzinę. Ten mały kwadransik ciągnie się dyabelnie długo.
— Mylisz się, człowieku niecierpliwy; zapomniałeś o czasie księżycowym.
Pan Brouczek ze wściekłością pięścią o stół uderzył.
— Daj mi waćpan ze swym czasem spokój... Więc ten mały kwadransik potrwa sześć godzin?! Do pioruna!
Wybuch naszego bohatera przerwany był powrotem Czarolśniącego, który prowadził z sobą jakiegoś wysokiego selenitę, odzianego w rodzaj habitu z wyszywanemi gwiazdami złotemi i kwiatami. Mecenas ukląkł i, podnosząc ręce ku właścicielowi habitu, patetycznie oznajmił:
— Oto arcyksiążę naszéj poezyi księżycowéj, nasz arcymistrz, którego imię należy wymawiać tylko na kolanach; najpierwszy nasz geniusz i najlepszy tłumacz mych myśli poetycznych: Słońcowit Obłoczny.
Błękitny szepnął Brouczkowi:
— Klęknij!