Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Mecenas wyciągnął ręce do Obłocznego:
— Wszak nie weźmiesz mi za złe, wielki geniuszu, gdy cię poproszę pokornie, abyś moim gościom i mnie boskiéj dostarczył rozkoszy, czytając coś ze swych najnowszych poezyj. Uklęknij ze mną, ziemianinie, i proś wielkiego mistrza, aby choć jednym promieniem poezyi swojéj oświecił twoją istotę ziemską.
Pan Brouczek gniewnie usta zagryzł.
Ale poeta widocznie nie zauważył gniewnego oblicza jego, gdyż skinąwszy mu głową spokojnie i wyciągając ze swego okrycia ogromny rękopis, rzekł:
— Nie chcę ci odmówić chwili rozkoszy duchowéj, biedna istoto! Przeczytam tylko pierwszych sto gazel swojego zbioru „Mglistości gwiazd.“
I natychmiast począł czytać drżącym głosem, z twarzą rozpromienioną i wzrokiem załzawionym. Błękitny i mecenas poczęli słuchać, wstrzymawszy oddech, z wyrazem takim, jakby połykali cukierki; czasem wzdychali lub podnosili oczy ku niebu, jak w zachwyceniu, lub ocierali łzy rozkoszy, które im perliły się na twarzy.
Pan Brouczek tymczasem ledwie zdołał stłumić w sobie wybuch gniewu.
— Założę się nie wiem o co, że i tu także ani łyżki zupy nie zobaczę. Nim to straszydło skończy swoje gwiaździste wiersze, napewno już będzie po mnie z głodu i ze złości. Istotnie, te łzawniczki (ha, nie wiesz doprawdy, czy masz się śmiać, czy téż wściekać się wobec takiéj głupoty) przy takiéj uczcie są bardzo