Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/99

Ta strona została przepisana.

szy, które tu, jak mi mówił Błękitny, przed chwilą słyszałeś. Obłoczny miewa czasem jakie takie myśli, ale nie umie odziać ich w szatę poetyczną. Nie chcąc zadrasnąć jego miłości własnéj, znosimy go ze współczuciem między sobą my, poeci pierwszego stopnia.
Gdy wszyscy usiedli za stołem, mecenas zwrócił się do nowoprzybyłego gościa:
— Przedewszystkiém, wybrańcze bogów, musisz posilić swe ciało.
— Nareszcie! — westchnął pan Brouczek.
— Daléj, przyjaciele, zabierajcie się do swych kwiatów! — mówił gospodarz. — I ty, gościu ziemski, powąchaj sobie nieco!
Tu już się pan Brouczek nie wstrzymał.
— Pięknie dziękuję! — rzekł ostro — mój nos nawąchał się już dostatecznie.
Słowo nos wypowiedział z naciskiem, aby niedbałemu gospodarzowi przypomniéć inną, wewnętrzną część swego ciała. Wszakże sam zląkł się skutku swych słów: Zapanowała grobowa cisza; Błękitny przestraszony spoglądał na obu poetów pierwszego rzędu i czerwienił się po uszy; Obłoczny i Gwiaździsty spuścili oczy, a gospodarz nieśmiało wodził wzrokiem po zgromadzonych, sam nie wiedząc, co czynić.
Brouczek zdziwiony patrzył wokoło i bezwiednie powtarzał:
— No, tak, mój nos, mój nos!
Błękitny szybkim ruchem ręki i zmarszczeniem brwi dał znak, aby umilkł, i powstawszy szybko, tłumaczył się przed swymi współbiesiadnikami: